Seminarium z Różalem

Nocny, sąsiedzki koncert do 3 nad ranem… w wielorodzinnym budynku, to koszmar. Mimo nieprzespanej nocy, ruszyłem na pierwszy w dniu dzisiejszym, dwugodzinny trening. Gościem Grappler Grudziądz był Marcin Różal Różalski. Persona, której nie trzeba przedstawiać. Wiele wygranych walk w formule K-1, MMA i cholera wie, w czym jeszcze :) . Każdy, kto choć troszeczkę wie o polskim MMA, zna oblicze Różala. Pewno widzieliście jego ostatnią, wygraną potyczkę, z Mariuszem Pudzianowskim. Bohater dzisiejszego treningu, to nietuzinkowa postać w świecie MMA. Znany jest z przepełnionych wulgaryzmami wypowiedzi i z oryginalnego wizerunku oraz z wielkiego serca dla zwierząt. Jegomość ma też niepowtarzalne umiejętności: niepospolite uderzanie i kopanie. Na spotkanie z Różalem przybyli zawodnicy z niemalże wszystkich grudziądzkich klubów i goście z innych miast. Ze względu na ogromne zainteresowanie treningiem z mistrzem, zarezerwowana została większa sala w jednej ze szkół. Różal, po solidnej rozgrzewce (dawno w takiej nie uczestniczyłem) przeszedł do prezentacji "modnych" uderzeń łokciami. Coraz więcej federacji MMA przyjmuje takie rozwiązania jako dozwolonych. Napuchnięte łokcie - to podsumowanie niezliczonej ilości powtórzeń, jakie wykonywali uczestnicy treningu. Ale to nie koniec. Kolejne kombinacje i kolejne... a po wszystkim, wykroki, przysiady, przysiady i wykroki. Pierwsze dwie godziny dały solidnie w kość chyba każdemu fighterowi, i to niezależnie, od stopnia zaawansowania.

Dwugodzinna przerwa obiadowa… czas na oddech i pogawędkę ze znajomymi o wrażeniach po pierwszym treningu. Była też chwila dla "siłaczy". Dzisiaj, na Marinie, odbyły się zmagania w Pucharze Polski Strongman. Oglądaliśmy silnych panów w przerzucaniu ton żelastwa. Grudziądz reprezentował Jakub Szczechowski - zwycięzca zawodów.

Kolejny trening z zaproszonym gościem rozpoczął się o godzinie 14.00. Tym razem już na macie Grapplera. Mała roszada wśród uczestników w treningu. Niektórzy zaliczali oba. Kolejny raz Różal nas nie oszczędzał. Trudno, by było inaczej. Przyszła pora na kopnięcia. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem moje uda przyjęły taka dawkę kopnięć. Ważne, że Marcin podczas pokazywania technik, podpowiadał co robić, gdy coś nie wyjdzie. Jak szybko zastąpić jedną technikę inną, co dodać, czego próbować. Mniejsza ilość ćwiczących pozwoliła na podejście naszego dzisiejszego trenera, do każdej trenującej pary. Były korekty i poprawki. Na koniec spotkania… okopywane były wyższe partie ciała trenujących i dołożone przysiady. No cóż, Mistrzowi wolno wszystko… To chyba na tyle.

Nie mniej muszę dodać jeszcze jedno zdanie: Kurewsko cieszę się, że wróciłem do sportu, że mogę uczestniczyć w takich seminariach. Trenować z Najlepszymi, to wielki zaszczyt.








Komentarze

Popularne posty z tego bloga

STRZAŁ W DZIESIĄTKĘ #10 Mateusz Siński

Sport lekiem na całe zło...! (wpis zawiera wulgaryzmy)

Poniedziałkowy ból.