Piranha Grappling Camp - Cetniewo
Cetniewo, Ośrodek Przygotowań Olimpijskich im. Feliksa Sztamma we Władysławowie. Nadmorski kurort, pokoje „z widokiem na morze”… Otwierasz okno i… czujesz smak morskiej soli w ustach. A tak serio, miejsce wymarzone na obóz sportowy. Termin też dobry: 31.03-02.04. Cisza, spokój,wiosna… Organizatorem obozu był klub Piranha z Gdyni i ludzie: Piotr Pędziszewski, Zbigniew "Zybi" Tyszka i… przepraszam, zapomniałem nazwiska człowieka, który był ważnym w organizacji przedsięwzięcia, a o którym wspominaliście ;). Początkowo było 50 miejsc obozowych. Rozeszły się one w trymiga. Udało mi się zaklepać miejsce w tej pierwszej turze dzięki pomocy osób zaprzyjaźnionych. Późnej dorzucono kolejne 20 pakietów. Te też rozeszły się na pniu. Od momentu ogłoszenia terminu obozu i informacji, kto zadeklarował swoją na nim obecność, to nic dziwnego. Długo nie musiałem się zastanawiać. Blisko, niewielkie koszta, zajebiści zawodnicy polskich mat. Decyzja mogła być tylko jedna – jadę. Powiem Wam szczerze. Najpierw napisałem do Piotrka. Zadałem mu pytanie, czy aby tak mało doświadczony ja, będę miał co szukać na campie? Odpowiedź brzmiała: „wpadaj”. Zacząłem więc przygotowania. Potrzebna była przyzwoita kondycja na pięć treningów w trzy dni. Do tego czekały mnie próby z czołówką polskiego grapplingu. Dni mijały szybko. Nastał dzień wyjazdu i szereg pytań: co ze sobą zabrać, co będzie mi potrzebne… W końcu, co mnie tam czeka? Jacy ludzie i jakie niespodzianki? Przecież to najprawdziwszy obóz … Na miejscu wszystko zeszło ze mnie i wskoczyłem na pozytywne tory. Na dzień dobry, na macie, ujrzałem znajome twarze. Spotkałem też mojego trenera z Grappler Grudziądz. Przed pierwszym treningiem uczestników obozu, swój trening kończyła kadra Polski w zapasach. Mega silne chłopy. I nastąpił: czas start. „Pierwszy gwizdek”, i na macie mnóstwo znanych nazwisk. Nie sposób wymieniać każdego. Kto choć trochę śledzi świat polskiego grapplingu, już dawno zauważył wpisy i
fotki, a także vlogi kolejnych fighterów. Przed pierwszym treningiem ogarnął mnie lekki stres. Ale kilka zadaniówek szybko pozwoliło mi się rozluźnić. Co tu dużo pisać, trzeba było się zmęczyć, by dojść do treningu właściwego – sparingów. Ilość poddań mojej osoby trudno zliczyć - hehe. Ale spokojnie, pojedynki trwające dłużej też się zdarzały. Pierwszego dnia dostałem nieźle w kość. Dwa treningi, każdy po półtora godziny – obłęd. W między czasie uczestniczyłem w godzinnym wykładzie Dawida Białowąsa z Berbel Kichen. Przesympatyczny z niego gość. Swoje wypowiedzi przerywał odpowiadając na pytania zadawane przez słuchaczy. Można było się dowiedzieć, jak przygotowuje podopiecznych, jak porównuje wyniki badań każdego, by opracować i wprowadzić indywidualne diety. I przyszła pierwsza noc na obcym posłaniu. Jak to u mnie bywa… bezsenność wzięła górę,
mimo potężnego zmęczenia. Tutaj, należą się podziękowania współlokatorom za wyrozumiałość. Wszak, kręciłem się okrutnie całą noc, którą zakończyłem spacerem o świcie. Drugi dzień – sobota. Tego dnia na treningi dojechali kolejni goście. Pierwszy trening drugiego dnia, to przede wszystkim walka z samym sobą. Nieprzespana noc i porządne zakwasy, to było coś. Dałem radę. Tego dnia były również dwa treningi. Oba mega ciężkie, bo takie miały być. W końcu, sparingowy obóz, podczas którego zawodnicy przygotowywali się pod mistrzostwa Polski i Europy w ADCC. Tego dnia miałem okazję sparować z Kamilem Wilkiem i Kamilem Umińskim. Mega zawodnicy. Choć każdy z nich różny wagowo, to obaj sympatyczni i wyrozumiali. Z ogromnym szacunkiem podchodzili do słabszych i miej doświadczonych. Drugą noc była dla mnie łaskawsza. I chociaż miałem „zamazany” obraz przed oczami, dotarłem na ostatni trening tego weekendu. Teraz też nikt nie zamierzał nas oszczędzać… I nastał czas rozstania, czas by zwolnić pokoje, rozstać się z ludźmi i władysławowskim ośrodkiem. Nastał czas powrotu do domu, czas na przemyślenia… A oto kilka z nich: Zakładając tę stronę, nawet nie marzyłem o tym, że spotkam tyle sław na jednej sali treningowej. Teraz będę miał co opowiadać wnukom. Kiedy wróciłem do sportu nie miałem na celu zajść tak daleko. Jestem teraz w miejscu, z którego nikt i nic mnie nie zawróci. Nikt mi nie zabierze tego, czego doświadczyłem i co zobaczyłem, kogo poznałem i kim się zachwyciłem. Bo nie po medale i sławę wróciłem do sportu. Ważne było dla mnie to, by realizować cel: Trenować z Najlepszymi. Trenować dla siebie, dla zdrowia, dla pasji. Chciałem, to mam. Tak można to skwitować. Co do samego campu i miejsca co zostało na wydarzenie wybrane, to Strzał W Dziesiątkę. Warunki hotelowo - sanitarne, całkiem spoko. Co do jedzenia, było spoko, ja nie narzekałem. Uczestnicy obozu mieli dostęp do basenu – nie miałem siły nawet by pomyśleć żeby z niego korzystać. Dziękuję organizatorom za możliwość uczestnictwa w Waszym obozie. To prawdziwe wyróżnienie, że mogłem Was poznać, że mogłem trenowania i sparowania z Wami. Bądźcie zdrowi!
Komentarze
Prześlij komentarz